Sycący obiad (mniej niż 300kcal i ponad 30g białka) czyli makaron shirataki z kurczakiem w pikantnym sosie z mandarynkami
Wspominałam na blogu o makaronie shirataki i spotkał się z Waszym dużym zainteresowaniem. Ponieważ większość z nas ma na koncie wielkanocne grzeszki żywieniowe a do tego wiosna niesie ze sobą falę postanowień o odchudzaniu, pomyślałam, że zainteresuje Was kolejny przepis z wykorzystaniem shiarataki - szczególnie dlatego, że można go już z łatwością kupić w Polsce. Przy poprzedniej okazji wspominałam, że makarony shirataki są wszystkie do siebie podobne niezależnie od tego od jakiego producenta pochodzą. Muszę jednak zweryfikować tą opinię - do tej pory miałam do czynienia z makaronami zero kalorii z Azji i z USA, najczęściej jadłam makarony Miracle Noodles - one miały dość mocny rybny zapach, który znikał po przepłukaniu pod bieżącą wodą i wymieszaniu z potrawą (makaron konjak przejmuje aromat tego, z czym się go wymiesza), ale pierwsze wrażenie po otwarciu opakowania mogło być niemile zaskakujące i wiem, że dla wielu osób ten zapach jest tak dużym problemem, że nawet wiedząc, że on znika, nie są w stanie przekonać się do skosztowania potrawy (vide moja teściowa:) ). Od sklepu Guiltfree.pl otrzymałam makaron shirataki pochodzący z Francji i bardzo mi przypadł do gustu - w ogóle nie ma tego charakterystycznego zapachu! Poza tym jest jędrniejszy niż shirataki, których wcześniej próbowałam (bardziej al dente) a do tego ma dużą zaletę logistyczną - nie wymaga trzymania w lodówce, a wręcz jest to wyraźnie odradzane.Łącząc test nowego shirataki z zadeklarowaną już miłością do slowcookera przygotowałam kurczaka w pikantno-słodkim sosie cytrusowym. W oryginalnym przepisie (Inspiracja: My Recipes) wykorzystano owoce mandarynek satsuma pochodzących z Japonii - ja rzecz jasna takich nie miałam, użyłam więc klementynek i mandarynek dobrej jakości i myślę, że to była dobra decyzja. Smak tych cytrusów nie jest wyczuwalny w sosie, podobnie jak w poprzednim przepisie mięso i składniki sosu idealnie się ze sobą splotły tworząc doskonale zrównoważony nowy smak. Sos świetnie pasował do makaronu shirataki a dzięki temu, że użyłam makaronu bez kalorii mogłam sobie pozwolić na obfite posypanie gotowego dania sezamem bez obaw o kaloryczność całej porcji. Z egzotycznych składników w potrawie użyta jest pasta z tamaryndowca - nie jest to składnik, którego smak da się wiernie odtworzyć innymi. Jest bardzo ostry w smaku, kwaśny, ostry, nadaje potrawom charakterystyczny 'azjatycki' smak - zachęcam Was do zainwestowania w tę pastę, jeśli lubicie eksperymenty z kuchnią azjatycką; nie jest droga a dzięki intensywnemu smakowi wystarcza na bardzo długo. Ja soją kupiłam w Kuchniach Świata i zapłaciłam za spore opakowanie około 18zł, tylko po to, żeby tydzień później zorientować się, że identyczną mogę kupić w spożywczaku koło biura za... 9zł :)
Słodko-Pikantny Kurczak w Pikantnym Sosie Mandarynkowym z Makaronem Shirataki
Składniki
/3 porcje/
/3 porcje/
- 400g piersi z kurczaka
- 1,5 - 2 opakowania makaronu Skinny Noodles (swój kupiłam w Guiltfree.pl)
- 120g czerwonej cebuli
- sok z dwóch pomarańczy (świeżo wyciśnięty, nie kupny i w żadnym razie nie słodzony)
- 25g marmolady pomarańczowej niskosłodzonej
- 1/2 kostki rosołowej bio
- 2 łyżeczki pasty tamaryndowca (np. takiej)
- papryka w proszku, sól do smaku
- przyprawa 5 smaków (nie mogłam znaleźć, użyłam z bólem serca gotowej mieszanki przypraw do dań kuchni chińskiej - przejrzałam opcje wszystkich producentów i wybrałam tę, która nie miała na pierwszym miejscu soli)*
- 3 mandarynki & klementynki dobrej jakości, soczyste i twarde
- 15g łyżki mąki kukurydzianej
- gruby szczypiorek i sezam do posypania
Wykonanie
- Cebulę posiekać, wycisnąć sok z pomarańczy, mandarynki i klementynki obrać, usunąć pestki i odrzucić błonki zostawiając sam miąższ.
- Kurczaka pokroić na 2-3 kawałki.
- Do misy slowcookera włożyć cebulę i cząstki mandarynek, wlać sok pomarańczowy wymieszany z marmoladą, dodać przyprawy, rozgniecioną kostkę rosołową, włożyć mięso, podlać 1/2 szklanki wody i gotować na LOW przez 4 godziny.
- Gotowe mięso wyjąć z garnka i podzielić widelcem (nie nożem) na mniejsze kawałki, odrywając je od siebie. Powstały w garnku sos zagęścić mąką kukurydzianą, przełożyć mięso z powrotem i gotować na MEDIUM jeszcze 15 minut.
- Wymieszać shirataki z mięsem i sosem, posypać grubo pokrojony szczypiorkiem i sezamem.
No i to się nazywa pożywny obiad! ;D
OdpowiedzUsuńNo nie wiem, nie zjadłabym makaronu 0 kalorii... No bo w sumie po co, skoro nie ma żadnej wartości odżywczej ^^''
OdpowiedzUsuńAle z normalnym wypróbuję to danie, bo uwielbiam chińską kuchnię!
Po to, żeby móc do niego zjeść mięso z sosem, które swoimi wartościami odżywczymi wypełnia wymagania (i granice) jednego posiłku. Uwielbiam bologneses, carbonarę, alfredo - ale porcja sosu i porcja makaronu nie mieści się w mojej diecie. Za to porcja sosu z makaronem zero kalorii - owszem, mieści się. I nieprawda, że równie dobrze mogłabym zjeść sam sos :) To zupełnie, zupełnie nie byłoby to samo. To by była zupa bolognesowa albo krem carbonarowy :))
UsuńAha... Nie no, ja na diecie jadłam po prostu wszystko, ale w malutkich porcjach. Ale widać, że świat idzie to przodu i nie trzeba się męczyć.
UsuńNie jestem na diecie i dlatego wydało mi się to dziwne, teraz rozumiem ;)
Próbowałam ten makaron, niesamowicie mi zasmakował :) Ma idealną strukturę jak dla mnie :) A po raz pierwszy zobaczyłam go właśnie u Ciebie na blogu. Zazdroszczę dostępu do tak wielu ciekawych produktów, szkoda, że w Polsce tak mało z nich jest dostępne :)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że udało mi się zainspirować Cię do nowych zakupów kulinarnych i że jesteś z nich zadowolona! Jak widzisz shirataki udało się już ściągnąć do Polski (vide guiltfree.pl), mam nadzieję, że wkrótce wiele z innych produktów też się uda do nas 'zaprosić'. Faktem jest, że kraje typu Hiszpania, Niemcy czy Anglia są znaczie bardziej przyjazne osobom odchudzającym się i wszystkim innym, które są na specjalnych dietach - jest bardzo duży wybór produktów dla diabetyków, chorych na celiakię, cierpiących na nietolerancję białek wołowych i/lub cukrów mlecznych. Ale i u nas jest coraz lepiej - nie dalej jak tydzień temu wpadłam w Lidlu na rewelacyjne batoniki figowo-daktylowo-orzechowe a dziś kupiłam batonik z liofilizowanych truskawek, przepyszny wprost. Oba pokażę w najbliższych dniach na blogu jeśli mi czas pozwoli. Zapraszam Cię do częstszego zaglądania do mnie, wyszukiwanie nowych produktów to moje hobby i bardzo się cieszę, że mogę się z kimś tym podzielić. Nigdy nie sądziłam, że będę pisać bloga, nie mówiąc o tym, że nie sądziłam, że znajdzie się tyle osób, które podzielą moje zainteresowanie produktami wyszukiwanymi na dolnych półkach sklepowych regałów (liczba wejść na bloga przekroczyła dziś 12 tysięcy!)
UsuńA mam pytanie: z jakich stron zamawiasz tego typu produkty, poza guiltfree? :) Nie chodzi mi oczywiście tylko o polskie strony.
OdpowiedzUsuńI jeszcze jedno: czy zamawiałaś może z guiltfree oleje? Ciekawi mnie ta oferta i zastanawiam się, czy zainwestować.
UsuńProdukty najczęściej wyszukuję 'w realu' czyli tropię półki będąc gdzieś, w nadziei, że trafię na coś ciekawego, czasami udaje się w zupełnie nieoczekiwanych miejscach, np. fajne chipsy owocowe znalazłam w malutkim sklepie, takim w parterze budynku, w Stambule. A potem, jak się taki produkt sprawdzi, to szukam go w internecie. Kiedyś kupowałam bardzo dużo w iHerbie, mają tam naprawdę wielki wybór - ale niestety kilka miesięcy temu zmieniła się ich polityka cenowa dotycząca kosztów wysyłki zagranicznej :( Teraz na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest taniej, ale to się sprawdza tylko przy kosmetykach - artykuły spożywcze są jednak najczęściej dość ciężkie i np. przy sosach Walden Farms to się kompletnie przestało opłacać.
UsuńShirataki z kolei kupowałam w Asian Grocery, to też jest sklep w USA.
Co tu dużo mówić, sprowadzanie tych produktów jest drogie jak diabli, najbardziej się opłaca mieć jakiegoś podróżującego znajomego, który jest chętny udostępnić miejsce w walizce i coś przywieźć (z oczywistych powodów lepiej, żeby to był mężczyzna :D ) albo podróżować samemu.
Co do olei - masz na myśli te w spray'u? Oleju słonecznikowego nie próbowałam, kiedyś miałam podobny i był w porządku, sprawdzał mi się szczególnie do pieczonych warzyw w piekarniku - psikałam je po wierzchu. Próbowałam za to oliwy i bardzo mi odpowiada taka wersja, świetna do sałatek i do szybkiego podsmażenia też. Moja mama ma oliwę w spray dostępną w sklepach stacjonarnych, bodajże Monini - ale ona ma taki atomizer jak perfumy, więc ten psik oliwy jest wprawdzie szeroki, ale jednak sporo oliwy wylatuje. Ta Fry Light jest bardziej jak dezodorant (mało apetyczne porównanie :) ) i łatwiej się go dzięki temu dozuje. Nie wiem jeszcze na jak długo starcza, bo nie doszłam do końca. Ten olej, który miałam kiedyś starczył mi na bardzo długo, ponad pół roku, ale to było większe opakowanie.
Jej, dziękuję Ci za taką obszerną, szczegółową odpowiedź :) Dziękuję. A swoją drogą, mieszkam w Niemczech, więc w sumie to nie narzekam na brak wyboru zdrowych produktów. Bądź co bądź, tych olejów nie widziałam. A mam jeszcze tylko pytanko - czy ta oliwa nadaje odpowiedni aromat potrawom? Nie chodzi mi o samo smażenie na niej, ale czy czuć w potrawie, że są takie, jakby były smażone na zwykłej porcji oliwy :)
UsuńTy szczęściaro :) Zazdroszczę Ci, uwielbiam m.in. markety Rewe - zawsze gdy wracamy z nart to męczę męża, żebyśmy stanęli w Rewe we Frankfurcie i obkupuję się u nich, w Niemczech jest ogromny wybór zdrowych i lekkich produktów.
UsuńA teraz patrz :) Fry Light jest też i u Ciebie, pod nieco inną nazwą i sporo droższy. Ale jest! http://www.micsbodyshop.de/artikel_id_309_a_FREY-S-Olivenoel-Spray---180ml.html ta-dam! ;)
Nawet nie wiedziałam, że mogę go tu dostać! Dzięki wielkie :)
UsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń